Świadectwa chorych
Świadectwo z życia
„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z nie sprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą…” (1 Kor 13,4).
Przytoczyłem ten fragment hymnu o miłości, gdyż jego słowa są drogowskazem moim jak i moich najbliższych w życiu, jak postępować w drodze do nieba. Kiedyś w kalendarzu przeczytałem pewne motto, że prawdziwa miłość woli raczej zranić siebie niż drugiego człowieka. Myślę, że jest to głęboka prawda. We współczesnych czasach ludzie kojarzą raczej miłość z seksem, a to nie jest prawda! Kojarzą również wiedzę z mądrością, a przecież prawdziwa mądrość wypływa z bojaźni Bożej. Niektórzy uczeni nie dostrzegają tej subtelnej, a jakże istotnej różnicy i brną w ślepy zaułek, w którym nie ma miejsca dla Boga.
Dzieciństwo miałem szczęśliwe, pełne miłości rodzicielskiej, zwłaszcza, że byłem długo wyczekiwanym synem. W trakcie nauki udzielałem się aktywnie, a to w kole recytatorskim, a to w zespole wokalnym, a to w orkiestrze dętej, czy to w kole miłośników teatru z czasów szkoły średniej. Pochodzę z małego miasteczka, gdzie mam mnóstwo znajomych. Środowisko to powoduje, że odczuwam dużą więź ze wspólnotą. Moja choroba ujawniała się stopniowo zaraz po obronie pracy magisterskiej. Niestety nieszczęśliwie się zakochałem w pewnej dziewczynie. Po paru miesiącach znalazłem się w klinice szczecińskiej. Nie wiem, czy do tej pory żyłbym, gdyby nie koledzy z PAM-u, którzy mi pomogli. W klinice próbowałem popełnić samobójstwo. Myślałem, że Bóg mnie opuścił. Przeżywałem wcześniej straszne chwile, o których teraz boję się nawet wspomnieć. Znalazłem oparcie w Rodzinie i Przyjaciołach. To był rok 1987. Tego roku 11 czerwca w Szczecinie przebywał Papież Św. Jan Paweł II. Wtedy mieszkałem w Szczecinie i miałem okazję, aby uczestniczyć we Mszy Świętej pod przewodnictwem Ojca świętego, ale niestety mój stan psychiczny nie pozwolił. Ojciec święty był dla mnie bardzo bliski – wielki Polak, Wielki Papież.
W trakcie studiów udzielałem się społecznie i przez parę sezonów pływałem na jachcie Nadir. Choroba na mnie spadła jak grom z jasnego nieba – schizofrenia. W trakcie choroby przez około 10 lat pracowałem, dopóki czułem się na siłach. W trakcie reemisji, gdy czułem się gorzej, chociaż nie okazywałem niczego po sobie, z powodu zwolnienia lekarskiego wylatywałem z pracy. Pracowałem w czterech miejscach. Od 1998 r. jestem na rencie.
Z cierpieniem się pogodziłem. Wiara daje mi siłę i moc do przetrwania trudnych chwil. Jestem wśród ludzi i dla ludzi. Parę lat temu przeczytałem całe Pismo święte. Przytoczę parę cytatów: „Pan stworzył z ziemi lekarstwa, a człowiek mądry nie będzie nimi gardził”; „Miłosierdzie jest cenniejsze w oczach Boga niż ofiara”; „Jedni drugich brzemiona noście”.
Andrzej Kowalski
Za: Apostolat Chorych Archidiecezji Szczecińsko-Kamieńskiej, List do Chorych i ich Rodzin
Nr 258 –Luty 2015