Z pamiętnika Tosi: kartka dziesiąta
Z PAMIĘTNIKA TOSI:
KARTKA DZIESIĄTA
Dzień zaczął się nieciekawie. Rodzice ściągnęli nas z łóżek już o piątej rano. Co to za pora na wycieczki! Nakryłam głowę poduszką, udając, że nie słyszę wołania mamy, ale nic to nie dało. Uparli się i tyle. Zaspany Franek czuł się niewiele lepiej - ledwie włóczył nogami.
Rodzice nic nie mówili, tylko uśmiechali się do siebie i pokazywali na migi, że mamy być cicho. W pośpiechu zjedliśmy śniadanie i w drogę. Zabrali nas nad rzekę Obrę, wskazali na stojące przy brzegu kajaki. Hurra! Wykrzyknęliśmy z Frankiem jednocześnie w przeczuciu, co się święci. Spływ kajakowy, to jest to! Co za emocje!
W przeprawie towarzyszyła nam pani Marta, która wyjaśniła, że popłyniemy trasą, którą pokonywał razem ze swoimi podopiecznymi Karol Wojtyła. Franek nie krył zdumienia. Płynęliśmy w ciszy, zahipnotyzowani miarowym uderzaniem wioseł i pięknem otaczającej przyrody.
Na jednym z krótkich przystanków pani Marta zaczęła opowieść o „Wujku”, który już jako ksiądz, na wspólnych wycieczkach, uczył młodzież solidarności, wzajemnej pomocy, ale przede wszystkim modlitwy, która płynęła z głębi duszy, z cichości serca. Modlitwy szumiącej potokiem, szeleszczącej liściem, radosnej uśmiechem, lekkiej powiewem wiatru. Pełnej.
„Wujek” miał czas na zabawę i rozmowę z Bogiem. Mszę świętą odprawiał na odwróconym kajaku lub na wiosłach przywiązanych do drzew. Zawsze miał przy sobie wszystkie potrzebne do Mszy rzeczy. Często odbywał samotne wyprawy kajakiem, by w szuwarowej ciszy oddawać się modlitwie. Dowiedzieliśmy się, że kajak księdza Wojtyły był dwuosobowy i miał śmieszne imię: Kalosz. Często zabierał do swojego „Kalosza” kogoś, aby z nim rozmawiać, czy wspólnie się modlić. Chętnych nigdy nie brakowało.
W mojej duszy po wycieczce pozostał obrazek Nauczyciela cichej modlitwy, wielbiciela przyrody.