Medytacja 28
8 marca 2012 roku Łk 16,19-31
czwartek II tygodnia Wielkiego Postu – Post i jałmużna
Grzech, szatan, sąd, piekło, czyściec, a nawet niebo to nie są popularne tematy do rozważania dla współczesnego człowieka; człowiek XXI wieku, z lęku przed śmiercią, ucieka od nich.
Dokonując wyborów, nie myśli o końcu swego życia, o tym, że to życie, które ma, zmierza ku śmierci, że otrzyma kiedyś „zapłatę” za każdy czyn, i dobry, i zły.
Może zbyt pesymistycznie rozpoczyna się ta medytacja, będąca już trzecim „przystankiem” na mojej wielkopostno – czwartkowej drodze.
Dzisiejsza Ewangelia nie pozostawia wątpliwości co do tego, że wymienione wyżej rzeczywistości są jak najbardziej realne. A więc czy w związku z tym nie należy nad nimi pomyśleć?
Człowiek bogaty i człowiek chory, ubogi są bohaterami przypowieści, którą opowiada Jezus. Pierwszy dobrze się bawi, opływa we wszelkie dobra, drugiemu brakuje wszystkiego, umiera z głodu pod bramą sąsiada. Po ich śmierci, w życiu przyszłym, role się odwróciły - bogaty cierpi, a biedny zażywa szczęścia wiecznego.
Można by rzec po ludzku, sprawiedliwości stało się zadość. Dla ludzi bez serca, nie zauważających potrzebujących pomocy, nie będzie miłosierdzia w życiu przyszłym, bo sądzeni będziemy z miłości.
Uderza w tym Słowie dzisiejszym fakt braku imienia bogacza; ubogi ma konkretne imię, które brzmi Łazarz, natomiast bogacz nie ma imienia, a więc mogę nim być i ja…
To Słowo dotyka mnie i pyta o kondycję serca oraz oczu. Grzech bogacza nie wynikał bowiem z jego bogactwa, ale z jego ślepoty i egoizmu, z chorego serca.
Św. Jakub pisze: „wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (por. Jk 2,17).
Jesteśmy jak naczynia połączone, „płynie w nas ta sama krew”, bo jesteśmy dziećmi tego samego Boga, którego krwią i ciałem się karmimy i dlatego ta Ewangelia jest dla mnie rachunkiem sumienia.
Czy zatem jestem solidarna z ubogimi (myślę tu o nie tylko o mających potrzeby materialne, ale i emocjonalne czy duchowe) tak, jak mój Bóg, który nawet utożsamia się z nimi? Czy dzielę się darami, które zostały mi przez Niego dane? A może daję tylko to, co mi zbywa?
Dlaczego poszczę? Czy rzeczywiście umartwiam swoje ciało przez wstrzemięźliwość, by doświadczyć braku, własnej słabości? Czy pamiętam o tym, by pieniądze nie wydane na jedzenie, gdy poszczę, oddać ubogim, a nie zostawić sobie?
Wiele jeszcze razy w tym Wielkim Poście przeczytam słowa z brewiarza, którymi przypominasz mi, Panie Jezu, z ogromną cierpliwością, o wartości jałmużny: „Jałmużna uwalnia od śmierci. Ona oczyszcza z każdego grzechu. Woda gasi płonący ogień, a grzechy gładzi jałmużna”.
Ten trzeci „przystanek” nazwałam - „Post i jałmużna”. Połączenie tych dwóch słów wyraża, to, co wydaje mi się istotne, a mianowicie: coś dobrowolnie „tracę”, aby drugi „miał” i nie tylko, jeżeli chodzi o dobra materialne, ale np. o czas, obecność, różnego rodzaju pomoc.
Panie Jezu, byłeś głodny i spragniony, zdradzony pocałunkiem, wzgardzony i ukoronowany cierniem, bity i opluwany, sądzony i uwięziony, a wreszcie ukrzyżowany, umarły ale i zmartwychwstały. Wszystko „straciłeś”, abym ja „miała” wszystko, czyli życie bez końca. Bądź uwielbiony, Panie…
„Dzisiaj Chrystus jest w ludziach niechcianych, bezrobotnych, pozbawionych opieki, głodnych, nagich i bezdomnych. Ludzie ci wydają się bezużyteczni dla państwa i społeczeństwa; nikt nie ma dla nich czasu. To właśnie ty i ja jako chrześcijanie – godni miłości Chrystusa o tyle, o ile nasza miłość jest prawdziwa – jesteśmy tymi, którzy muszą ich odnaleźć i pomóc im; oni istnieją, aby ich odnaleźć”. bł. Matka Teresa z Kalkuty
Amen.