Niewidomemu byłem oczami, chromemu służyłem za nogi
Na tych medytowanych słowach z Księgi Hioba (29,15) oparł Ojciec Święty Franciszek swoje Orędzie na tegoroczny Światowy Dzień Chorego, przypadający jak zwykle 11 lutego, we wspomnienie NMP z Lourdes.
Moim pragnieniem było napisanie świadectwa z tej okazji i dlatego uczyniłam Orędzie Ojca Świętego swą lekturą. Spotkałam bowiem w życiu wiele osób chorych i w ten sposób chciałam podziękować im za obecność. Zostawili oni ślad w moim sercu; bez nich, zapewne, byłabym inną osobą. Niektórzy z nich są już w Domu Ojca; nie ukrywam, że liczę na ich wstawiennictwo.
Papież pisze o mądrości serca: „jest ona postawą wlaną przez Ducha Świętego w umysły i serca tych, którzy potrafią otworzyć się na cierpienia braci i dostrzec w nich obraz Boga”. Jej owocem jest wg Franciszka: „wyjście poza siebie ku bliźniemu”, ”służba bliźniemu”, „trwanie przy nim”, „bycie solidarnym z bliźnim bez osądzania go”.
Większa część papieskiego Orędzia dedykowana jest opiekunom ludzi chorych. Oto kilka „perełek” Franciszka.
„Jest stosunkowo łatwo służyć przez kilka dni, ale trudno pielęgnować osobę przez wiele miesięcy lub nawet lat, także wówczas, gdy nie jest ona już w stanie wyrazić swojej wdzięczności. Tymczasem, jakże to wielka droga uświęcenia! W tych chwilach, wnosząc również wyjątkowy wkład w misję Kościoła, można liczyć w sposób szczególny na bliskość Pana”.
„Czas spędzony obok chorego jest czasem świętym. To uwielbienie Boga, który kształtuje nas na obraz swego Syna, który “nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20, 28)”
„Świat, w którym żyjemy zapomina niekiedy o szczególnej wartości, jaką ma czas spędzony przy łóżku chorego, gdyż jest się pochłoniętym przez pośpiech, nawał obowiązków, rzeczy do wykonania i w ten sposób łatwo zapomina się o wartości bezinteresownej opieki nad bliźnim. U źródeł takiej postawy jest często letnia wiara, która zapomniała o słowach Pana: “Wszystko to Mnieście uczynili” (Mt 25, 40”
„Miłość potrzebuje czasu. Czasu, aby leczyć chorych i czasu na ich odwiedzanie. Czasu, aby zatrzymać się przy nich, jak przyjaciele Hioba: “Siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy, nikt nie wyrzekł słowa, bo widzieli ogrom jego bólu”(Hi 2,13). Przyjaciele Hioba jednakże ukrywali w sobie negatywny osąd o nim: myśleli, że jego nieszczęście było karą Bożą za popełnioną winę. Natomiast prawdziwa miłość jest dzieleniem się bez osądzania, bez usiłowania nawracania drugiego; jest wolna od fałszywej pokory, która w gruncie rzeczy szuka uznania i chełpi się z dokonanego czynu”.
Powyższe słowa Ojca Świętego zapraszają mnie do spojrzenia w swoje własne serce; tam mogę znaleźć odpowiedź na ile byłam, jestem “oczami niewidomego” i “stopami chromego”.
Na koniec, bo nie byłoby to świadectwo, podzielę się kilkoma spostrzeżeniami z własnego życia.
Łóżko szpitalne, piżama czynią wszystkich chorych równymi… W obliczu choroby nie ma dyrektora, rolnika, profesora, ucznia, księdza… wszyscy są równi – może tylko różni ich sposób przeżywania choroby.
Przed wielu laty, aby „oswoić” w sobie lęk przed towarzyszeniem osobie umierającej, zgłosiłam się na kurs dla opiekunów chorych, organizowany przez hospicjum. Z tych bardzo wartościowych wykładów została mi na całe życie świadomość gestu, którego najbardziej potrzebuje chory - trzymania go za rękę.
Z podziwem, ciągle na nowo odkrywam mądrość Boga; Ten, który „nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” dopuszcza chorobę, niepełnosprawność czy inne cierpienia w odpowiednim czasie i na tego, kto z Jego pomocą przyjmuje to doświadczenie; zawsze ze zła, którym jest choroba, wyprowadzając dobro.
Dając otrzymujemy. Od chorych otrzymałam i nadal otrzymuję stokroć więcej niż potrafię im dać. Kiedy staję przy nich bardziej poznaję siebie, swoje ograniczenia, słabości, grzechy, często niemożność realizacji dobrych pragnień; słowem całą swoja „mizerię”. Wielokrotnie to ja od nich otrzymałam pocieszenie i wychodziłam pełna radości z ich domu.
Podziwiam i uczę się od nich bycia zależnym od drugich, cierpliwości, akceptacji tego, co niesie kolejny dzień.
Będąc w Duszpasterstwie Akademickim chciałam robić coś dobrego i zaczęłam od pomocy chorym, osobom starszym; później przyszła poważna choroba ojca i konieczność włączenia się w opiekę nad nim… w domu i w szpitalu. Doświadczenie jego powolnego odchodzenia było dla mnie szkołą dojrzewania w patrzeniu na chorobę i śmierć.
Dziś pragnę, odkrywać w każdej osobie cierpiącej Jezusa Chrystusa. Służąc im, służę Jemu. W nich mogę Go adorować; szczególnie wtedy tak myślę, gdy mam dylemat, co wybrać… bo tyle jeszcze do zrobienia.
Joanna
Wybrane fragmenty Orędzia pochodzą z: http://papiez.wiara.pl/doc/2299963.Madrosc-serca