Chleb eucharystyczny - Ciałem Pańskim

 

Chleb eucharystyczny – Ciałem Pańskim
Część 3

 

„ Oto jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”.

Jezu! Jako Odwieczne Słowo Boże masz Swoje wieczne mieszkanie u Ojca. Wyszedłeś wprawdzie od Ojca i zamieszkałeś między nami w swoim ludzkim ciele. Po Zmartwychwstaniu jednak wróciłeś do Ojca w tymże, ale uwielbionym już Ciele. Sam pouczasz nas o tym, oznajmiając: Wyszedłem od Ojca i wracam do Ojca”.

Przebywając na ziemi miałeś też Swoje mieszkanie. Jako Wcielone Słowo Boże wybrałeś Sobie na miejsce doczesnego schronienia nędzne i niecieszące się dobrą opinię Nazaret oraz biedny domek w nim. Dom ten jednak nie stał się dla Ciebie stałym mieszkaniem. Skoro bowiem nadeszła Twoja godzina, opuściłeś zaciszny – chociaż pełen trudu i znoju – dom w Nazarecie i nigdy już nie wróciłeś do niego.

Ale Twoim umiłowaniem było mieszkać z ludźmi – z nami. I nie odmówiłeś tej Swojej miłości do nas. Oto utaiłeś się pod postaciami Chleba i z Tabernakulum uczyniłeś sobie mieszkanie miedzy nami. Jeden domek z Nazaretu niejako zamieniłeś na niezliczone wprost domki, rozrzucone po całym glebie ziemskim, aby tylko dosłownie mieszkać między nami, i aby każdy człowiek zawsze i wszędzie mógł znaleźć Ciebie i obcować z Tobą. I nie opuszczasz już tego domku! Bo chociaż nawet wychodzisz czasem z Tabernakulum w uroczystej procesji, to jednak trwa to zaledwie kilka godzin, po których wracasz do Swego mieszkania między nami.

Jezu! W tej chwili uderza mnie jakiś dziwny conajmniej paradoks, z jakim spotkałem się już nieraz – i to u siebie samego. Ileż to już razy marzyłem o tym, aby znaleźć się w Nazarecie i uczcić to miejsce, w którym tyle lat żyłeś i pracowałeś. W swojej wyobraźni przypadałem do tego miejsca, które uświęciłeś Swoją obecnością – i nazywałem to adoracja Ciebie w tym miejscu, w którym – jak się mi wydawało musiałbym czuć się tak bardzo blisko Ciebie.

A tymczasem prawdą jest, że ten domek nazaretański, czy miejsce, na którym on stał – o ile w ogóle możliwe jest dokładnie ustalić je nie może dać mi obcowania z Tobą. Przecież tam nie ma Ciebie – wyszedłeś z Nazaretu i nie wróciłeś już do niego. Natomiast nasze skromne Tabernakulum jest pełne Ciebie! Bo nawet wtedy, kiedy opuszczasz je, to czynisz to tylko na chwilkę. Dlaczego więc nie umiem obcować z Tobą tutaj, gdzie uczyniłeś Sobie mieszkanie wśród nas?

Nieraz znowu przynaglany wprost miłością do Ciebie, idę za Tobą, kroczących po naszych ulicach w uroczystej procesji. Wierzę bowiem, że ta biała Hostia w monstrancji, to Twoje prawdziwe i żywe Ciało – to Ty Sam! Ale procesja trwa tylko pewien określony czas, po którym wracasz do Tabernakulum – do Swego mieszkania między nami. A mnie zdaje się, że po procesji gasną światła Twojej obecności i zaczyna się dla mnie szare życie, w którym pozostaje mi jedynie pragnienie obcowania z Tobą– pragnienie, które zda się być niezaspokojone. I dlatego czekam znowu na Twoje uroczyste wyjście i ukazanie się na ulicach.

A przecież Sam pouczasz mnie i pokazujesz mi, gdzie mieszkasz. Oto po procesji wracam z Tobą do kościoła, odprowadzając Cię do progu Twego mieszkania między nami. Czyż tak dalece tracę wtedy poczucie rzeczywistości, że nie zdaję sobie sprawy z tego, iż moje życie nie może być nieustanną procesją? Ale za to może być i powinno być stałą adoracją Ciebie!

I znowu moja niepoprawna wyobraźnia każe mi widzieć Ciebie, wystawionego na ukwieconym i rzęsiście oświetlonym ołtarzu, a siebie samego klęczącego i adorującego Ciebie –wpatrzonego w Ciebie i wsłuchanego w Twoją milczącą wymowną obecność między nami. Nieraz zdaje mi się, że rozumiem tę zakonnicę, która w uniesieniu adorując Ciebie wystawionego na ołtarzu wyraziła swoje pragnienie słowami: „Gdyby tak można całe życie spędzić przed Najświętszym Sakramentem i umrzeć tam! Przejść od uwielbienia ziemskiego do uwielbienia niebieskiego!”. /M. Franciszka Siedliska/.

Ale ja już wiem o tym, że jest to tylko pobożne życzenie, które nie zmieni mego życia, a nawet rozbija się o twardą i nieubłaganą rzeczywistość, związaną z moim doczesnym bytowaniem. Co więc mam czynić? Jak zaspokoić to moje pragnienie obcowania z Tobą i adorowania Ciebie, a zarazem jakąś nieprzepartą wewnętrzną potrzebą i koniecznością mojej duszy wierzącej i miłującej Ciebie? Te bowiem wzloty i opady uczuciowe męczą mnie już – czuję się jak na huśtawce.

„Oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” – zapewnienie Twoje nieustannie płynie od każdego Tabernakulum, a silna wymowa Twojej rzeczywistej obecności wśród nas obiega całą ziemię jakby na falach radiowych. Tyle zaś jest tych Twoich miejsc pobytu na ziemi, że stwarzają one po prostu narzucającą się okazję do tego, aby bodaj chwilę móc spędzić na obcowaniu z Tobą – na adoracji Ciebie. Chryste! To przecież jest tak bardzo odpowiednie mojemu życiu doczesnemu, mojej pracy i zajęciem!

Dlaczego więc jestem tak obojętny na tę Twoją obecność wśród nas? Ona przecież tak idealnie pomaga mi do tego, abym nie tylko adorował Ciebie i z Tobą rozstrzygał wszystkie sprawy, ale równocześnie ożywia i sprawdza moje marzenia o odwiedzinach domku nazaretańskiego do realnych możliwości. Przecież to Tabernakulum kryje Ciebie jak dom w Nazarecie. Zdaje się, że tutaj nic mi nie mówi o Tobie – nie widzę nawet postaci Chleba, pod którymi utaiłeś się. Przed wiekami współcześni Tobie, również nie dostrzegali nic szczególnego w domku nazaretańskim podobnym do wielu innym, a nawet uboższym od nich. A jednak tak w Nazarecie, jak i tutaj jesteś między nami Ty – nasz Król, Pan, Mistrz, Nauczyciel, Brat, Droga, Prawda i Życie! Jesteś ten sam, który byłeś w Nazarecie, na szlakach Palestyny, na Krzyżu! Ten sam, który jesteś w niebie u Ojca.

Za tymi bowiem drzwiami Tabernakulum żyjesz prawdziwie tak samo, jak prawdziwie żyłeś niegdyś w Nazarecie, jak prawdziwie żyjesz odwiecznie u Ojca. Przecież zapewniasz mnie o tym codziennie, powtarzając bez znużenia, a nawet z coraz większą miłością do mnie, targanego pożądaniem Ciebie: To jest Ciało moje! To jestem ja! Oto jestem z tobą po wszystkie dni aż do skończenia świata!” Powtarzasz to nawet w takich strasznych warunkach, jak np. obozach koncentracyjnych, zapewniając mnie, że nawet tam, gdzie wszelka nadzieja spotkania się z Tobą w Twoim Ciele utajonym pod postacią Chleba, zdawała się nie istnieć już. Niby bowiem ludzie – bo traktowani jak nie ludzie – odgrodzeni byli od świata wolnym kolczastym drutem i strzeżeni karabinami maszynowymi. Ty jednak i tam trafiłeś, aby być z nami tak biednymi i opuszczonymi!

A ja mimo Twoich słów i Twojej faktycznej obecności pośród nas potrafiłem jeszcze wołać do Ciebie. „Czemuś mnie opuścił?” Wołałem jak wtedy, kiedy ocierałem się wprost o Ciebie mieszkającego z nami w jednym obozowym baraku, wołam tak nieraz i teraz, kiedy przechodzę koło Twego mieszkania Tabernakulum. Dlaczego tak jest? Chryste Panie! Oto teraz pełen skruchy wyznaję Ci to: brakowało mi wiary, aby znaleźć Ciebie przebywającego nieraz dosłownie za ścianą, aby zobaczyć Ciebie wśród nas oczyma duszy oraz wyczuć sercem rozmiłowanym w Tobie i przypaść do Ciebie. Niejednokrotnie nie starczyło mi nawet tyle odwagi, aby przechodząc koło zamieszkałej przez Ciebie świątyni bodaj oddać Ci należny hołd i jakoby w przejściu – z oddali – pokłonić się Tobie, Panu i Bogu mojemu!

Jezu, daruj mi to niedowiarstwo. Nie patrz teraz na mnie i sądź mnie według niego, ale spojrzyj łaskawym okiem na mnie nędznego i korzącego się przed Tobą, który z Twoim apostołem żebrzę Cię: „Panie przymnóż mi wiary”.