Jezus - Syn Boga i Maryi
Jezus – Syn Boga i Maryi
Część 3
„Gdy tedy ujrzał Jezus Matkę i ucznia...stojącego przy Niej...rzekł uczniowi: Oto Matka twoja! I od tej godziny wziął ją uczeń za swoją” /J.19,26-27/.
Jezu Drogi! Patrząc się na Ciebie ukrytego pod postaciami Chleba, zdaję sobie sprawę z tego, że – po ludzku sądząc – kosztowało Cię to bardzo wiele. Bo przecież, aby dojść do tego stanu trwającej wśród nas ofiary i codziennego naszego Pokarmu, musiałeś dosłownie wszystko – łącznie ze Swoim życiem – oddać, nic nie zatrzymując dla Siebie. Mój słaby ograniczony i jakże egoistyczny umysł nie jest w stanie pojąc tego. Korzę przeto swój umysł przed Tobą pod postacią Chleba ukrytym.
Moje jednak serce porusza się żywiej na wyczuwaną tylko, niepojętą dla mnie Twoją miłość do mnie i do wszystkich ludzi. Ona bowiem doprowadziła Cię do tego stanu, abyś tylko ze Swoim Bóstwem i Człowieczeństwem mógł być we mnie, a ja w Tobie; aby Twoje życie i Twój duch mógł coraz bardziej przenikać mnie; abym mógł stawać się uobecnieniem Ciebie w moich warunkach życia i w bieżącym czasie; abym mógł z Tobą tworzyć żywą i organiczną
Jedność, którą ożywiasz Sobą i napełniasz nadprzyrodzoną treścią. W ten to sposób przebóstwiasz moje życie i czynisz je faktycznym powrotem do Ojca. W Tobie bowiem, z Tobą i przez Ciebie mogę wracać do Ojca, u Którego przygotowałeś już mieszkanie dla mnie, abym odpoczął tam po trudach i znojach doczesnego pielgrzymowania.
Zawsze jednak natrafiam na jedną poważną trudność w całkowitym zjednoczeniu się z Tobą. Oto tak często staję bezradny wobec niełatwego dla mnie problemu, jak ma wyglądać moje współżycie z Tobą na każdą chwilę. Potrafię bowiem jeszcze poświęcić Tobie pewną ilość czasu codziennie. Prawda, że przychodzi mi to nieraz z wielkim trudem, bo moje życie jest tak bardzo „zagonione”. Czynię jednak wysiłki w tym kierunku i doszedłem już do pewnego nawyku obcowania z Tobą na modlitwie. Ale jak rozciągnąć to obcowanie i współżycie z Tobą na cały dzień, na wszystkie zajęcia i okoliczności, jakżeż bardzo nieraz zaskakujące mnie swoimi życiowymi powikłaniami? – O Jezu! Kocham Cię! Ale w tych wypadkach jestem naprawdę całkiem bezradny. Czasem popadam nawet w istną rozpacz, a prawie zawsze w przygnębienie. Po prostu boleję nad tym! Dlatego błagam Cię i żebrzę; Pomóż mi!
„Oto Matka twoja” – odpowiadasz mi, wskazujesz na Maryję.
Jezu! Ja wiem o tym, iż dzięki temu, że przyjąłeś mnie, w Siebie jako Swego mistycznego członka, Twoja Matka stała się również moją Matką. Jedna tylko bowiem może być Matka Głowy i członków.
„Oto Matka twoja”- powtarzasz mi.
Chryste! To znaczy, że mam czuć się tak, jak prawdziwe Jej dziecko! Czyli mam dosłownie przyjąć Ją za swoją Matkę, aby stać się, być prawdziwie Jej dzieckiem, a tym samym jakoby uobecnieniem Ciebie w moich konkretnych warunkach i trudnościach życiowych. Ale czy to nie jest jakimś błędnym kołem? Być dzieckiem Maryi, to być Tobą. A ja w tym właśnie mam swoje poważne trudności.
„Oto Matka twoja!” – brzmią Twoje słowa jako cała odpowiedź.
Jezu! Nagle poznaję całą głębię a zarazem prostotę tych słów. To Ty w tym właśnie celu tuż przed śmiercią dajesz mi Swoją Matkę, dla Której jedyną treścią życia byłeś Ty sam z całą Swoją zbawczą misją. Dajesz mi po prostu w Niej Wychowawczynię i Mistrzynię życia z Tobą, w Tobie i przez Ciebie!
O Jezu! Teraz dopiero poczynam coś pojmować. To Ty naprawdę dałeś mi Swoją Matkę, jako jedyną drogę, po której nie tylko przyszedłeś od Ojca do nas na ziemię, ale również przy pomocy, której prowadzisz nas do Ojca, przeprowadzając przez doczesność. Potrzeba mi tylko przyjąć Ją „za swoją” – faktycznie stać się Jej dzieckiem oddając Jej troskę o życie duszy mojej – czyli troskę o Ciebie – na każdą chwilę. Inaczej mówiąc, trzeba mi, jak małemu dziecku, wiernie naśladować Matkę Twoją w Jej stylu życia, a wtedy stanę się Tobą; stanę się owocem Jej żywota, którym Ty jesteś!
Jakież to proste! Przecież taka jest naturalna jej macierzyńska rola w moim życiu dziecka Bożego. Moje bowiem życie nadprzyrodzone, o które przede wszystkim mam się troszczyć, jest tym samym życiem, jakie Ona nosiła w Swoim Łonie i jakie pielęgnowała w Nazarecie, oddając się zwykłym codziennym zajęciom, zawsze Tobie służącym. I ta troska Jej o Ciebie nadawała Jej życiu i zajęciom cechy Twojego życia i czyniła Ją najbardziej podobną do Ciebie. Wobec tego jest rzeczą oczywistą, że Ona ma stać się dla mnie Mistrzynią i idealnym Wzorem życia Bożego na co dzień. Wtedy dopiero moje codzienne postępowanie nabierze Twojego charakteru i cech życia Bożego, jeśli zamknę swe życie w Maryi. Wtedy bowiem Twój tryb życia, o Jezu, stanie się modelem mojego codziennego obcowania z ludźmi i mojej codziennej pracy łącznie z najdrobniejszymi zajęciami. Wtedy dopiero poczniesz kształtować się w mojej duszy pod miłującym Cię okiem i przy czynnej współpracy z Tobą Maryi – Twojej i mojej Matki. Po prostu znajdę się pod wprawną i nieomylną ręką wychowawczą Matki, która modelować będzie moje wewnętrzne życie według Twojego życia – czyli będę stawał się Tobą! Ty będziesz żył we mnie!
O Chryste! Dając mi więc Siebie Samego – a więc życie mojej duszy dajesz mi równocześnie i Twoją Markę, Która roztacza i poszerza Swoje Boskie Macierzyństwo nade mną. Ty bowiem żyjesz we mnie. A gdzie Ty jesteś, tam jest i Maryja – Matka, całkowicie Tobie oddana i Tobą jedynie żyjąca. Przyjmując tedy Ciebie, muszę przyjąć i Twoją Matkę za swoją Matkę.
Zaiste tylko Twoja nieskończona i niepojęta miłość potrafiła to zdziałać, abym nigdy nie pozostał bez pomocy w tej najważniejszej sprawie mojej duszy, jaką jest życie z Tobą. Prawdziwie uczyniłeś wszystko, abym stawał się Tobą, a raczej, abyś Ty żył we mnie w jak najbardziej codziennych moich warunkach. Najskuteczniej zabezpieczyłeś mnie przed rozdwojeniem życia, kiedy to Ty jesteś obecny we mnie, a ja żyję koło lub mimo Ciebie, nie tworząc z Tobą faktycznej jedności.
Wsłuchując się przeto w Twe słowa: „Oto Matka twoja!” z coraz większą ufnością będę przyjmować Ciebie pod postacią Chleba powszedniego; z coraz większą gorliwością będę otwierał swoją duszę i serce na Twoje przyjście i poddawał się „zawłaszczeniu” siebie przez Ciebie, nie obawiając się już tego, że kiedykolwiek zapomnę o Tobie. Z Tobą bowiem we mnie żyjącym – jako z jedyną moją troską – oddawać się będę Maryi z coraz większym – iście dziecięcym poczuciem własnej bezradności, a zarazem z bezgranicznym zaufaniem, wołając do Niej z głębi swojej pożądającej Cię, a tak biednej i słabej duszy: Pod Twoją obronę uciekam się! Z Synem Twoim mnie pojednaj!