Miłość Eucharystyczna

 

Miłość eucharystyczna
Część 2

 

„Czyż serce nie pałało w nas?” /Łk.24,31/.

Chryste! Jakże często skarżę się przed sobą, przed ludźmi, a także przed Tobą na to, że cierpię z powodu braku tak bardzo pożądanej przeze mnie miłości w świecie. Nieraz zdaje mi się, że tracę już orientację, czym jest prawdziwa miłość i na czym ona polega. Ze wszystkich bowiem stron wieją na mnie lodowate wprost wiry i huragany nie miłości, rozbudzające we mnie instynkt samoobrony, a zarazem wywołujące istną pustkę w moim sercu. Wtedy to wydaje mi się, że obrona siebie powinna być głównym nerwem całego życia.

Skutek jednak takiego nastawienia życiowego jest wręcz przeciwny Wcześniej czy później czuję się bardziej osamotniony i bardziej spragniony miłości. Wtedy to najczęściej zwracam się do Ciebie, żebrząc o ratunek. Nigdzie bowiem i u nikogo nie mogę nic znaleźć, co by mogło mnie zaspokoić. A, Ty, o Jezu, witasz mnie słowami: „Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie , z żywota jego rzeki wody żywej popłyną”.

Panie Jezu Chryste! Jako spragniony jeleń bieży do wody, tak ja biegnę do Ciebie, ufając, że u Ciebie znajdę upragnioną miłość. Ty bowiem nigdy nie zawodzisz. Bo przecież, przystępując do Ciebie, utajonego pod postaciami eucharystycznymi, z miejsca stykam się z Twoją ofiarą za zbawienie świata. „ To jest bowiem Ciało moje-mówisz- które się daje za zbawienie wielu”. – W tej chwili wszystko  - łącznie z moimi trudnościami odnośnie miłości – zostaje natychmiast przestawione, czy raczej oświetlone nowym światłem, bijącym z Twego Serca. Oto ludzie, od których na próżno wyczekiwałem miłości ukazuje się mi teraz jako przedmiot  Twojej szczególnej miłości...jako biedni i zgubieni w świecie wędrowcy, których dusze wołają o ratunek. Ty zaś w odpowiedzi na ich wołania, schodzisz między nich – na samo dno ich bytowania z dala od Boga – i wprowadzasz ich na drogę do Ojca. Kosztuje Cię to bardzo wiele. Dajesz bowiem Swoje życie za tę misję ratowania ich. I nigdy nie wahasz się ani na chwile, jeśli idzie o tę ofiarę. Umiłowałeś ich bowiem Miłością Wieczną. – I jako taki Miłośnik  ludzkości dajesz mi Siebie Samego na pokarm, aby przemienić mnie, napełniając mnie Swoją Miłością i czyniąc mnie jej uczestnikiem!

Chryste! Dlaczego tedy, przyjmując Cię tak często w Komunii św. i jednocząc się z Tobą, pozostaję jeszcze smutny, przygnębiony i szukający? Wszak tak wyraźnie pokazujesz mi, na czym polega miłość, zarazem pokazujesz mi tych, których mam kochać Twoją miłością! To są ci, do których dotąd miałem tyle zastrzeżeń, żalów i pretensji...A Ty ich kochasz...i chcesz kochać do końca moim sercem. Trzeba tylko, abym oddał Ci moje serce...A tymczasem to właśnie najtrudniej mi przychodzi. Dlatego błagam Cię w tej chwili o jedną łaskę., abym ogarniony Twoją miłością zatopił się i rozpłynął w Tobie i abym już odtąd nie pragnął żadnej innej pociechy!

Panie Jezu! Eucharystia jest faktycznie Sakramentem, który jedynie jest w stanie zapalić moją duszę miłością i poruszyć ją do ofiarnego czynu.    W Nim bowiem spotykam się z Tobą – bezdenną przepaścią miłości. Czy tedy jest możliwe, dla rozumnego stworzenia, które wyznaje wiarę w Twoją rzeczywistą obecność pod postaciami eucharystycznymi, pozostać zimnym i obojętnym podczas zetknięcia się z Tobą? Nie widzieć tego, co Ty widzisz? Nie chcieć tego co Ty chcesz, nie kochać tych, których Ty kochasz? Nie kochać ich tak, jak Ty kochasz ich? – A jednak, wyznaję to ze skruchą, daleko jest mi do tego! Komunikuję nawet codziennie, a jednak moje serce pozostaje twarde jak żelazo i nie rozpala się, ani nie przenika miłością. Dlaczego?

Niestety przyczynę tego stanu rzeczy stale jeszcze ukrywam przed samym sobą, przesuwając ją – zupełnie błędnie – na drugich, których obwiniam o brak miłości. I zamiast pod Twoim wpływem zmienić coś w moim życiu, znajduję się stale na ślepych torach i błądzę po omacku. Chryste! Ja już wiem, co jest tą przyczyną! Trudno mi ją jednak nazwać po imieniu, bo zdaje mi się, że wtedy potępię siebie i przestanę istnieć. Ale zarazem zdaję sobie sprawę z tego, ze muszę wprost uczynić to, nie ulegając temu złudzeniu...że trzeba mi wreszcie zrobić ten pierwszy  krok na drodze do faktycznego zjednoczenia się z Tobą. Sam mnie do tego zachęcasz, wzywając: „ Kto chce iść za mną, niech zaprze samego siebie!”

A więc wyznaję Ci: przyczyna leży we mnie! Na imię jej EGOIZM!

Chryste! Teraz staję już po Twojej stronie! Egoizm jest już moim wrogiem! Błagam Cię przeto: pomóż mi zniszczyć tego wroga! Albo raczej: Panie! Siecz, pal, karz go, bylebym tylko mógł stawać się uczestnikiem Twojej  Miłości. Usuwaj go z mojego życia i serca, wypełniając je prawidłową miłością ! O Panie mój! Niech wreszcie zacznie się we mnie coś dziać...niech skończy się ta moja gnuśność i ospałość... niech  Miłość każe mi wykorzystywać wszystko dl Bożych celów... po prostu niech Miłość staje się treścią mego życia, a egoizm niech ginie! Dlatego poddaję się całkowicie Twojemu wychowawczemu działaniu. Wiem, że będziesz posługiwał się krzyżem. Wszak wyraźnie powiedziałeś, że chcąc iść za Tobą, trzeba wziąć krzyż na barki. Ale ja nie odrzucam już krzyża, bo on pochodzi od Ciebie... od Miłości. Dlatego widzę w nim Miłość!  Daj mi zakosztować jej! – Nieraz wzdrygałem się przed krzyżem. Ale mimo wszystko, choć czasem będę jeszcze drzeć przed nim, to jednak nie chcę już więcej uciekać przed krzyżem, bo nie chcę uciekać przed Miłością!

O Chryste Panie! Od dzisiaj chcę Cię przyjmować właśnie jako takiego Wychowawcę! Chcę bowiem zwyciężać. W Tobie i z Tobą – chcę zwyciężać  w Twoim Krzyżu – w Twojej Miłości... chcę zwyciężać dla chwały Ojca i dla zbawienia dusz ludzkich. Spraw przeto – błagam Cię o to i poddaję się   Tobie – aby, zaledwie zstąpisz do mnie, natychmiast dusza moja budziła się z egoistycznego uśpienia na ludzką nędzę, wołającą do mnie o ratunek...aby natychmiast siła Twojej Miłości pobudzała mię do każdej – choćby największej – ofiary...aby po prostu Miłość Twoja natychmiast raniła moje skamieniałe i otępiałe egoizmem serce, by wreszcie mogło zacząć prawdziwie kochać, choćby nawet płakało rzewnie nad sobą. Za te łzy i tymi łzami nad egoizmem będę Ci dziękować. Bo będą to łzy, wyzwalające mnie z niewoli egoizmu! Niech więc z nim spływa i egoizm! Zgadzam się na nie, bo już wiem, że tą drogą otwierasz moje serce na Miłość i przygotowujesz mnie na tę wspaniałą zamianę, którą zapowiedziałeś: „ Smutek wasz w radość się obróci, a radości waszej nikt już od was nie odbierze”. Będzie to bowiem  radość z uczestnictwa w Twojej zwycięskiej wiecznej Miłości!

Chryste! Przeczuwam – po prostu mogę już nawet w tej chwili wskazać, że w konsekwencji tego wszystkiego będziesz za mnie wyrywał i burzył, aby mnie przemienić. Poddaję się Tobie z całym zaufaniem, bo mam już dosyć tej swojej oschłości i tych ciemności, które roztacza wokół mnie egoizm, sprawiając, że wszystko i wszystkich widzę tylko w ciemnym kolorach...że od wszystkiego i wszystkich uciekam.

Błagam Cię, Panie! Przebij wejście do mojego serca i wprowadź weń Miłość.. zasiej w nim i zroś je Miłością, aby ona stała się owocem mojego życia! Wejdź w moje życie z całą potęgą i w pełni blasków Swej Miłości i rozjaśnij panujące we mnie mroki egoizmu. Chcę bowiem mieć światłość żywota wiecznego i nie chodzić już w ciemnościach. Żebrzę Cię przeto o to, abyś nie liczył się już z moim egoizmem, ale zdecydowanie, naprawił i wyrównał moje wyboiste i chaotyczne drogi życia, na których męczę i siebie i drugich, a o Tobie i o Twojej Miłości zapominam, o ile nawet wprost nie wykluczam.

Drogi mój  Panie Jezu! Oby właśnie to wszystko było treścią najpierw mojego obcowania z Tobą po Komunii św. i na każdej adoracji a następnie całego mojego życia w zwykłych moich codziennych warunkach, ale już w zjednoczeniu z Tobą. A raczej, mówiąc ściśle, niech to wszystko będzie treścią Twojego działania we mnie. Taka bowiem jest droga zagarnywania  mnie przez Ciebie...przez Miłość!

I ufam, że na tej drodze będą dokonywać się wielkie rzeczy. Wielkie nie na zewnątrz – na pewno! Może nawet nikt ich nie ujrzy tutaj. Ale za to prawdziwie wielkie od wewnątrz. Wszak wtedy dopiero naprawdę wejdziesz we mnie Ty, Bóg Wszechmocny i Miłość Odwieczna, aby Sam dokonywać we mnie Swego dzieła odnowienia oblicza świata. Ja będę przestawał istnieć, abyś Ty mógł żyć we mnie: kochać i zbawiać na Swój sposób, a nie na mój!

Wiem o Chryste, że nieraz egoizm będzie usiłował zasiać w mym sercu jad zwątpienia i niewiary. Dlatego proszę Cię teraz i nigdy nie przestanę prosić: „Panie! Przymnóż mi wiary!” Daj, abym zawsze z żywą wiarą przyjmował Ciebie i klękał przed Tobą i nie dopuszczał do głosu swojego „ja”...abym nie dyskutował z Tobą ale słuchał Ciebie!

Mów przeto, Panie, bo sługa Twój słucha! Mów, Panie i rozpalaj me serce Swoją Miłością...Oto Twój jestem cały!