Pan wyszedł z Nazaretu
Pan wyszedł z Nazaretu
Część l
„Kto nie bierze krzyża swego i nie naśladuje mnie, nie jest mnie godzien" (Mt. 10,38).
Jezu! Wpatrując się w Tabernakulum, moja miłość do Ciebie rozpłomienia się i ogarnia mnie coraz większe pożądanie być z Tobą zawsze i wszędzie! Dlaczego tedy nie wychodzisz z tego mieszkania Swego, które wybrałeś Sobie tutaj na ołtarzu, aby być między nami?
Ale czy naprawdę nie wychodzisz? Przecież tkwią mi w pamięci tak drogie mi procesje Eucharystyczne, w których wychodzisz z naszych kościołów pod postacią Chleba, by pójść między ludzi i błogosławić ich codziennemu życiu.
Jezu! W tej chwili pojmuję nagle, że z tego Tabernakulum wychodzisz jeszcze i to codziennie w nasze szare życie. Tylko nie czynisz tego w uroczystej procesji otoczony tłumami korzących się przed Tobą ludzi, ale nie mniej jednak rzeczywiście, kiedy to pod postacią Chleba wchodzisz do przybytku serca mego podczas Komunii św. Wszak wtedy też wychodzisz z Tabernakulum aczkolwiek nieznacznie i niepostrzeżenie dla tłumów ludzkich, to jednak jak najbardziej faktycznie łączysz się ze mną i wchodzisz w moje codzienne życie, pełne trudów, kłopotów i zmartwień po prostu w owo życie na które tak często narzekam, tak często bardzo osamotnione bytowanie i walkę bez niczyjej pomocy;
wtedy to, Jezu, jak najbardziej oczywiście wychodzisz do mnie, opuszczając zacisze Tabernakulum, aby zamienić je na zgiełk mojego życia;
wychodzisz do mnie i z miłości ku mnie podejmujesz cały ciężar mojego życia, aby mi ulżyć, pobłogosławić, a moje cierpienia uświęcić oraz uczynić zadość czyniącymi i zasługującymi;
wchodzisz do mnie, aby dźwigać ze mną mój krzyż, który uważasz już za Swój; aby dać mi pojąć, że właściwie istnieje tylko jeden krzyż a mianowicie ten, który spoczywa na Twoich barkach. On tylko liczy się! Tak czy owak bowiem jest on krzyżem, powstałym z pogwałcenia przeze mnie Woli Ojca - jest więc tym krzyżem, który Ty przyjąłeś na Siebie, aby na nim zadośćuczynić Ojcu w moim imieniu. A czy zdaję sobie sprawę z tego, dlaczego wychodzisz do mnie?
W tej chwili staje mi żywo przed oczyma chwila Twego Wcielenia, kiedy to opuściłeś dom Ojca, by stać się jedno z nami oprócz grzechu, ale za to jedno pod brzemieniem krzyża. Cóż to za nieskończona miłość, która każe Ci dokonywać takiej zamiany, aby tylko zbawić nas - grzesznych ludzi!
Jest jeszcze drugie Twoje wyjście do ludzi: owo z zacisza domku nazaretańskiego, kiedy to opuściłeś dom, Matkę i poszedłeś w świat między ludzi - do ich nędzy wszelkiego rodzaju, by z nimi i za nich dźwigać krzyż, który wystrugali sobie sami swoją niewiernością względem Woli Ojca. Ileż musiało kosztować Cię, to wyjście! Ty jednak nie wahałeś się ani przez chwilę , boś do końca - aż po krzyż - umiłował swoich, których Ci Bóg dał.
Jest wreszcie trzecie Twoje wyjście do nas - to owo w Komunii św. Oto wychodzisz z zacisznego, złocistego i otoczonego czcią wiernych Tabernakulum, aby zjednoczyć się z nami codziennie nieść razem z nami nasz krzyż i zadośćuczynić Ojcu za nasze grzechy.
Jezu! Oto nagle, jak błyskawica rozdziera ciemne niebo, tak jakieś światło przeszywa mój przyćmiony i skołatany twardym życiem umysł. Przecież to Twoje wyjście zobowiązuje mnie do czegoś! Jeśli tak bardzo pożądam Ciebie Samego, to muszę odważnie podjąć swój krzyż z Tobą i naśladować Ciebie; to muszę zdobyć się na wyjście naprzeciw Ciebie i na dźwiganie z Tobą tego jednego krzyża który jest moim zawinionym krzyżem a zarazem i Twoim, boś przyjął go z miłości do mnie - i dlatego właśnie jest on dla mnie krzyżem tak bardzo drogim i zbawiającym.
Muszę przeto i ja wyjść ze swego rzekomego zacisza, które uwiłem sobie ze swoich przywiązań, upodobań i pożądań, tak bardzo oddalających mnie od Ciebie rozmiłowanego we Woli Bożej. One bowiem każą mi budować sobie na ziemi trwały dom i zapominać o tym, że świat jest tylko drogą do Ojca, a więc trzeba przechodzić przezeń , a nie mieszkać na nim.
Teraz pojmuję już doskonale, dlaczego Twoje wyjście do mnie w Komunii św. niejednokrotnie nie równa się spotkaniu z Tobą. Ty bowiem wychodzisz do mnie, aby ze mną razem iść do Ojca, a ja tymczasem tkwię uparcie w zaryglowanym domu swoich doczesnych przywiązań.
Panie Jezu! Nieraz myślałem, a nawet skarżyłem się, że twarde są dla mojego serca Twoje słowa; „Kto nie bierze krzyża swego i nie naśladuje mnie, nie jest mnie godzien". Teraz odkrywam w nich iskrę rozniecającą we mnie płomień światła i miłości. Oto te słowa stają się w tej chwili dla mnie wezwaniem do zerwania więzów, które krępują mnie i czynią nieszczęśliwym - rozżalonym na wszystko i wszystkich z powodu ich przemijania, które przecież jest koniecznością wszelkiego stworzenia z natury swej śmiertelnego. A dusza moja jest stworzona do nieśmiertelności!
Z głęboką pokorą dzięki Ci składam za tę naukę. Wychodząc zaś z siebie - z zaklętego kręgu moich, egoistycznych, przywiązań i tak śmiesznych nieraz przywiązań - wołam do Ciebie z dna swej duszy, spragnionej Ciebie: Przyjdź Panie Jezu! Oto wychodzę na Twoje spotkanie, aby z Tobą razem odważnie dźwigać codzienny krzyż aż do całkowitego wyzwolenia się z Tobą, w Tobie i przez Ciebie - aż do ostatecznego zjednoczenia się z Tobą w chwale u Ojca, gdzie panuje doskonała wolność ducha i tak bardzo upragniony przeze mnie pokój.