Pan wyszedł z Nazaretu

 

Pan wyszedł z Nazaretu
Część 3

 

„Każdy, kto dla mego imienia opuści dom […], stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy” (Mt 19,29).

Jezu! Opuściłeś ongiś dom w Nazarecie, aby pójść w rozgwar życia, w zgiełk nędzy i utrapienia ludzkiego, którego tyle było wszędzie, ze po prostu potykało się o nie na każdym kroku: w domu, w pracy, na drogach, a nawet w miejscach modlitwy.

Wyszedłeś ongiś z Nazaretu, aby przechadzać się między wszelaką nędzą ludzką - nie uciekać od niej, ale dotykać jej Swoimi rękoma i pozwalać jej ocierać się o Siebie. Wszak to Ty oczyszczałeś trędowatych i odpuszczałeś jawnogrzesznicom. Wszak nie obcym Ci był żaden ból i cierpienie ludzkie: wszak to Ty nie brzydziłeś się żadnego brudu: ani cielesnego, ani duchowego. Wszak to Ty po prostu wyszedłeś do ludzi, bo umiłowałeś ich i żal Ci było tego ludu!        

Dzisiaj również wychodzisz - i to codziennie do ludzi, bo żal Ci tego ludu zmęczonego i utrudzonego - ludu obarczonego licznymi chorobami ciała i jeszcze liczniejszymi chorobami duszy. Mimo bowiem zadziwiającego rozwoju techniki i olbrzymiego postępu ludzkości człowiek w swej istocie nie zmienił się wcale. Może zło materialno - fizyczne zdołało ukryć się po różnych zakładach i innych instytucjach społecznych. Ale zło moralne? - Ty, Jezu, wiesz najlepiej, co się dzieje i jak wygląda w dobie obecnej sytuacja na tym tak istotnym odcinku życia ludzkiego. I żal Ci tego ludu!

Wychodzisz przeto do tego ludu ze Swego obecnego Nazaretu na naszych ołtarzach. A jak? - Oto przyzywasz mnie do Siebie, abym oddał się Tobie. Więcej jeszcze: Sam wychodzisz pod nędzną strzechę mego doczesnego bytowania, aby po Uczcie Eucharystycznej we mnie i ze mną wychodzić bez przerwy do ludzi, których umiłowałeś miłością nieskończoną - miłością nieznającą granic; aby we mnie i ze mną spieszyć do nędzy ludzkiej, ocierać się o nią, dotykać jej i leczyć ludzi od niej. Twoja wola w tym względzie jest jak najbardziej zdecydowana!

Potrzeba Ci tylko jeszcze mojej zgody - mojego całkowitego oddania się Tobie. Czy odpowiadam temu Twojemu wezwaniu? Czy usiłuję bodaj trochę dotrzymać Ci kroku?

Jezu! Ty wiesz najlepiej, co ja robię! Oto, pożywając Twoje Ciało pod postacią Chleba i napełniwszy się Twoją obecnością, wkrótce zapominam o Tobie. Nawet wtedy, kiedy faktycznie wychodzę na Twoje spotkanie, zrywając z egoistycznymi pożądaniami, to czynię to tylko na chwilę. Wnet bowiem po wyjściu z kościoła wracam do swego zaklętego domu marzeń, pragnień i przywiązań, którego drzwi i okna są szczelnie zamknięte na wszystko co ludzkie. A ja nadal widzę tylko siebie; liczę tylko na siebie i na dobra materialne; słucham tylko głuchych odgłosów swego egoizmu.

A co się dzieje z Tobą? Zostawiam Ciebie samotnego gdzieś w drodze z kościoła do domu, a nieraz nawet już na schodach kościelnych.

Jezu poczynam już pojmować. Oto Ty, znając moją słabość, pragniesz ode mnie tylko jednego: aby moje życie było wiernie odtwarzanym i coraz silniej przeżywanym oraz z dnia na dzień bardziej istotnym w swej treści fragmentem Twego życia - a mianowicie uobecnieniem w „dzisiaj" Twojego wyjścia z Nazaretu.

Jestem przecież tylko cząstką Twego Mistycznego Ciała i winienem odtworzyć możliwie najwierniej i najdoskonalej jeden tylko epizod Twojego życia. Sięganie po całość Twego działania i pożądanie ogarnięcia całego Twojego życia nie jest moim zadaniem - przekracza moje powołanie, a więc i moje możliwości. Byłoby tylko moim zbyt wygórowanym pragnieniem.

Jezu! Ty dobrze wiesz o tym, że mnie potrzeba czegoś stosownego do mojej słabości; że trzeba mi niemowlęcego pokarmu. Dlatego pouczasz mnie Swoim przykładem, abym przez częste - codzienne komunikowanie - napełniał się coraz bardziej treścią owej godziny, kiedy opuszczałeś Nazaret, aby iść do ludzi. Treścią zaś tej Twojej godziny jest rozstanie się i wyrzeczenie, jako wyraz prawdziwej miłości Boga - a więc jako istotny sens życia dla Boga jedynie. I ta treść owej Twojej godziny ma stać się treścią moją, którą karmić będę każdą napotkaną nędzę ludzką - ową nędzę, która jest skutkiem przywiązań ludzkich do spraw doczesnych i do chwilowych przyjemności

A to wszystko jest możliwe przecież dla mnie do codziennego przeżywania. Codziennie bowiem mam tysiące okazji do świadczenia, iż kocham Ciebie, o Jezu, więcej niż wszystko, co posiadam i wszystkich z którymi żyję; iż dla Imienia Twego podejmuję ochotnie krzyż wyrzeczenia, aby ulżyć nędzy ludzkiej i dotknąć się jej, zamiast tkwić w swoich przywiązaniach. Po prostu nie ma żadnej niemożliwości, abym w tym jednym przynajmniej stał się podobnym do Ciebie, a tym samym godnym Ciebie członkiem Twego Mistycznego Ciała.

O Jezu Kochany! Oto raz jeszcze pouczyłeś mnie, co to znaczy żyć Tobą i odtwarzać w sobie rysy Twojego życia. Dlatego w hołdzie szczerej adoracji błagam Cię o jedno tylko: pomóż mi, bym w tej chwili, kiedy Ty opuszczasz Tabernakulum, aby zjednoczyć się ze mną w Komunii św. i pójść do ludzi, tym mocniej umiał przywrzeć do tego progu, który Ty przekraczasz i tym intensywniej pogłębiał w sobie ducha Twojego wyrzeczenia i zaparcia się z miłości Boga i ludzi.

Jezu! Ja naprawdę chcę - a Ty wzmacniaj moją wolę - otworzyć wszystkie zawory swego serca na miłość Boga i ludzi, aby tym łatwiej i bardziej stanowczo zrywać nić po nici moich doczesnych przywiązań zastępując je jedną jedyną tylko więzią: więzią miłości Bożej.

Przybywaj więc do mnie, Panie Jezu, bo oto pragnę z Tobą, w Tobie i przez Ciebie wychodzić z siebie, aby pełnić Wolę Ojca!