Posługa szafarza Eucharystii

 

Andrzeja i Anię znam długo. Są małżeństwem z 24-letnim stażem, mają dwoje już prawie dorosłych dzieci, 23 lata we wspólnocie neokatechumenalnej, a od 2009 roku Andrzej posługuje jako nadzwyczajny szafarz Eucharystii.

Patrząc na waszą rodzinę widać, jak Pan obdarowywał was cierpieniem, dając równocześnie moc do dźwigania tego krzyża. Pierwsze dziecko urodziło się z poważną wadą, co wiązało się z pobytami w szpitalu, zabiegami. Gdy drugie dziecko miało 2 latka, Ania zapadła na chorobę nowotworową. Znów szpital, napromieniowanie, konieczność kwarantanny, a tym samym niemożność kontaktu z dziećmi przez miesiąc.

 

Chcę zapytać czy w tym, co was spotkało, widzieliście miłość Pana, a może towarzyszył wam bunt? Jaki sens ma krzyż, który długo musieliście nieść, a którego skutki trwają  do dziś?

Ania:  Po urodzeniu syna przeżywałam szok poporodowy. Trudno było mi cierpliwie znosić jego płacze i krzyki. Pan Bóg pomagał mi wtedy przez ludzi: mąż, rodzina, modlitwa wspólnoty. Kiedy zachorowałam na raka załamałam się, ale i wtedy był blisko mnie, pomagał przez swoje Słowo, którym modliłam się wraz z całym Kościołem, odmawiając codziennie Jutrznię. Pacjentki z oddziału szpitalnego dodawały mi otuchy, pomagały w ćwiczeniach. W czasie naświetlań było ze mną źle, osłabłam fizycznie. Pan Bóg jednak nie zabrał mnie do siebie, bo widocznie uznał, że jestem jeszcze potrzebna dzieciom. Również w czasie mojej choroby czułam wsparcie duchowe i modlitewne męża, rodziny, wspólnoty. Wszystkie krzyże, a więc choroba syna, moja i inne trudne doświadczenia scaliły nasze małżeństwo, które było w pewnym kryzysie. W późniejszym okresie, dzięki temu co przeżyłam, mogłam pomagać chorym, służąc informacją, wsparciem duchowym, modlitwą. Na skutek przebytej choroby nowotworowej moje zdrowie jest zniszczone. Jestem osłabiona, ale dziś dziękuję Panu Bogu, że żyję i mogę służyć rodzinie, pracując w domu. To On obdarza mnie swą mocą, dodaje sił fizycznych, psychicznych i duchowych każdego dnia mojego życia.

Andrzej:  W głębi serca był sprzeciw, pytanie: dlaczego mój syn urodził się chory?... Przecież oboje nie piliśmy, nie paliliśmy, spełnialiśmy praktyki religijne. Dodatkowo, nie mieliśmy też wtedy swego mieszkania. W Biblii była odpowiedź na mój sprzeciw. Bóg dał to doświadczenie, ale i dał moc, byśmy ten krzyż nieśli wraz z Nim. Teraz syn, praktycznie wyleczony, jest biblijnym przykładem na to, że nie urodził się chory, bo ktoś zgrzeszył, ale by objawiła się Boża moc. Teraz uleczonymi: jamą ustną, podniebieniem śpiewa Bogu na chwałę pieśni jako kantor w swojej wspólnocie neokatechumenalnej. Podobnie i żona po przebytej chorobie pomaga, będącym w podobnej sytuacji znajomym, przez rozmowę, obecność, modlitwę. Przede wszystkim jednak muszę stwierdzić, że Pan, przewidując dla nas takie wydarzenia, najpierw, na samym początku naszego małżeństwa zaprosił nas do wspólnoty neokatechumenalnej, aby przygotować nas na ich przyjęcie; umieścił w środowisku ludzi, gdzie łatwiej nam było i jest przeżywać konkretne sytuacje i znajdować w świetle rozważanego Bożego słowa ich sens i rozwiązanie.

Czy te doświadczenia sprawiły, że zostałeś szafarzem Eucharystii? Czy traktujesz tę posługę jako powołanie, które otrzymałeś od Pana, czy może jest to twój pomysł na służenie ludziom?

Nie. Na pewnym etapie formacji we wspólnocie włączamy się w posługę parafii. Mając w najbliższej rodzinie doświadczenie choroby, wiedziałem, jaką pomocą w przeżywaniu cierpienia jest wsparcie duchowe czerpane z wiary, sakramentów; jednocześnie, będąc osobą lubiącą aktywność, ruch, zobaczyłem w posłudze szafarza Eucharystii możliwość okazywania Bogu wdzięczności za to, co czynił dla mojej rodziny. Zgłosiłem się i zostałem szafarzem, nie mając jeszcze wtedy świadomości, że ta posługa będzie potrzebna i mnie samemu, dopingując do nawracania, trzymania się Boga. Nie ukrywam, że jest to też taki ludzki sposób na dowartościowanie się. Zobaczyłem też w niej kontynuację, po długiej przerwie, posługi ministranta, którą pełniłem w młodości; to, że bycie szafarzem jest i powołaniem, zaczynam dopiero dostrzegać.    

Jesteś tym, który niesie ludziom Ciało Chrystusa, trzymasz Je w swoich dłoniach. To ogromna łaska, ale i zobowiązanie. Myślę, że jakoś przygotowujesz się do tej wędrówki od chorego do chorego. Co jest pomocą?

Pomocą jest moja osobista modlitwa i wsparcie modlitewne bliskich mi osób, ale również zachowane w pamięci dotychczasowe wizyty z Panem Jezusem u chorych w domach czy w szpitalu – ich radość z możliwości przyjęcia Go czy w sposób dosłowny, czy też duchowo oraz  przeżywanie  przez nich samego obrzędu Komunii św.

Rozmawiamy w środku lata…, wakacje, urlopy. Czy taki odpoczynek jest wpisany w życie szafarza? Możesz powiedzieć: nie pójdę do tego czy tamtego chorego, bo mam urlop?

Nie mogę ani siebie odłączyć od źródła życia, jakim jest Eucharystia, ani chorych. Niosąc wraz z Nim ulgę duchową chorym, sam odzyskuję pokój w sercu, również ludzką radość i satysfakcję. Odpoczywam, modląc się i dając chorym chwilę ulgi i otuchy przez cały obrzęd Komunii św.

Jak reagują chorzy, gdy Jezusa przynosi im osoba świecka, a nie prezbiter?

Różnie. Zdegustowanym mówię, że jeden ksiądz na cały szpital nie miałby możliwości tyle się z nimi modlić i to rozumieją. Wiele osób o posłudze szafarza słyszało, ale jeszcze z niej nie korzystało. Kiedyś udzielałem Komunii św. mamie szafarza, która rozpoznała, kim jestem po książeczce z obrzędem - każdy szafarz ma taką przy sobie. Udzielałem też Komunii św. w domu mojej siostrze i mamie, gdy były chore; to było jednak szczególne przeżycie, bo mogłem podać Pana Jezusa osobie, która mnie urodziła, przyprowadziła do Kościoła, wychowała, teraz On wrócił do niej przez moje ręce. Wiele osób akceptuje świeckiego szafarza i cieszy się; zwłaszcza ci, którzy dawniej chodzili na Mszę św. nie tylko w niedzielę. Doceniają posługę szafarza, bo mogą Pana Jezusa przyjmować co tydzień, a nie raz w miesiącu. Część ludzi nie zauważa nawet, że przychodzi szafarz, a nie ksiądz.

Jakie uczucia, zachowania widzisz u chorych, gdy spotykają się z Chrystusem poprzez twoją posługę?

Dla wszystkich jest to ogromne przeżycie. Mają świadomość, że sam Jezus przychodzi do ich  serca, dając im nowe życie, wlewa otuchę, nadzieję. Szczególnie wzruszeni są ci, którzy nie mogą połykać, a dowiadują się o możliwości Komunii św. duchowej; z nimi odmawiam specjalną modlitwę, którą dla nich ułożyłem. Bardzo wzruszające są momenty, gdy udzielam Komunii św. siostrom zakonnym czy też osobom, które na „Ojcze nasz”, odmawiane w czasie obrzędu, jakby „budziły się”, ożywiały się; choć słabe fizycznie, mówią wyraźnie i mocnym głosem. Niektóre osoby przypominają sobie imiona innych szafarzy i zapewniają o modlitwie.

Czy w czasie takiej wizyty jest możliwość rozmowy z chorym, słuchanie go czy głoszenie Dobrej Nowiny?

W szpitalu nie ma czasu na dłuższą rozmowę,  ale w domach rozmawiamy na temat wiary, choroby… Niekiedy uświadamiam chorym, że ich modlitwa – z pieczątką własnego cierpienia ofiarowanego za innych, wyprasza wiele łask. Bóg posługuje się nimi, a przez ich postawę  i mnie wzywa do nawrócenia, gorliwości i wytrwałości w zmaganiach ze słabością w codziennym życiu.

Czy może jeszcze coś chciałbyś powiedzieć czytelnikom?

Pełniąc posługę szafarza Eucharystii, doszedłem do podobnego wniosku jak wtedy, gdy z perspektywy czasu patrzyłem na 20-letnią posługę ministranta i lektora; choć  wcześniej wydawało mi się, że pełnię ją dla Boga i ludzi, to teraz widzę, że i poprzednia, i obecna posługa są przede wszystkim dla mnie. Przez nią Bóg trzyma mnie blisko siebie, chroni przed wieloma zagrożeniami, odnawia moje życie i serce w Eucharystii. Podsumowując, to Bóg czyni dla mnie,  a nie ja dla Niego. I za to jestem Mu wdzięczny.

Dziękuję. Szczęść Boże.

Rozmawiała Antonina OV